piątek, 22 lutego 2013

rozdział 6 ♥



Stałam nad przepaścią próbując złapać mojego brata, który właśnie ześlizgiwał się ze stromej skały. Już było tak blisko, jeszcze kilka milimetrów i będę mogła złapać go za rękę, już prawie, już prawie czuje jego palce. Nagle jego uścisk rozluźnił się. Spadał. Zaczęłam przeraźliwie krzyczeć.

     - Abby! Abby obudź się! Niedługo wyjeżdżamy.
Otworzyłam jedno oko, widząc nad sobą Zayna. Wszystko sobie przypomniałam. Wczorajszy telefon mamy, moją reakcje i na prawdę wspaniałe zachowanie chłopaków.
     - No już, wstajemy - zachęcał mnie. Niechętnie podniosłam się z łóżka - Jak będziesz gotowa, zejdź na śniadanie - powiedział. Wyjrzałam przez okno. Ledwo co wyszło słońce, chociaż i tak przez pogodę niewiele było z niego pożytku.  W tym momencie liczyło się dla mnie jak najszybsze dotarcie do Hiszpanii. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i zeszłam na dół, jak polecił Zayn. Chłopcy siedzieli już przy stole jedząc śniadanie. Chociaż było może około szóstej, wszyscy wstali i było mi z tego powodu na prawdę miło. Potrzebowałam teraz wsparcia, nie mogłam zostać sama, a na tatę za bardzo nie mogłam liczyć. Jedynym problemem było to, że mogłam spotkać tam JEGO... Zajęłam wolne miejsce i zabrałam tosta, jednak wcale nie mając zamiaru go jeść. Wpatrywałam się w niego do nikogo się nie odzywając. Lou też nic nie przełknął, tylko trzymał w rękach kubek z parującą kawą. Liam z Zaynem prowadzili ożywioną rozmowę, a Harry męczył się z kanapką. Tylko Niall jadł jak zwykle wszystko co tylko wpadło mu pod rękę.
      - Abby, Louis zjedźcie coś! - odezwał się Liam - nie polecicie przecież bez jedzenia.
      - No własnie, zanim Niall wszystko pochłonie.
      - Ej Zayn przestań - oburzył się chłopak , mówiąc to z pełną buzią i nakładając sobie kolejną porcje jajecznicy na talerz. Ciekawa byłam kto to wszystko przygotował. Zdecydowałam się na ciepłą herbatę, więc nalałam ją sobie do filiżanki i wzięłam duży łyk. Po skończonym śniadaniu w końcu odezwał się Zayn:
- Dobra, to będziemy się zbierać - po tych słowach wszyscy poderwali się z miejsc. Ja z Lou podreptałam na górę po torby po czym dołączyliśmy do reszty. Usiadłam pomiędzy Zaynem a Louisem. Na zewnątrz padał deszcz, a jego krople bębniły o dach samochodu, w którym panowała cisza. Nagle przerwał ją Liam.
      - Cholera jasna, nie teraz - jęknął .
      - Co jest ?
      - Harry, odwróć się, mamy ogon - odpowiedział mu, po czym gwałtownie skręcił w jedną z wąskich uliczek.
      - Liam co ty robisz? Spóźnimy się na samolot. - odezwał się Lou.
      - Nic nie mówi ci ten czarny van jadący za nami ? - mruknął .
      - Liam zrób coś, jakim cudem oni nas znaleźli?! -  powiedział wyraźnie zdenerwowany Zayn.
      - Spokojnie, zaraz ich zgubimy. Pojedziemy na około - Liam próbował opanować sytuację.
Byłam tak jakby gdzie indziej, w domu. Zastanawiałam się co czuje mama, Willy, czy chociaż trochę z nim lepiej? Od wczorajszego telefonu nie miałam z nią kontaktu  Przecież dopiero co przyjechałam z Hiszpanii i znowu tam wracam. Nawet nie zorientowałam się, kiedy dojechaliśmy na lotnisko. Wyjęłam swoje torby jednak od razu zabrał je ode mnie Niall. Wszyscy mieli założone kaptury, jakby myśleli, że coś im to da. Widocznie chcieli się ukryć przed paparazzi. Gdy ogłosili, że samolot do Hiszpanii odleci, ze pół godziny i że pasażerowie mają stawić się na odprawę Niall podszedł do mnie i mocno mnie przytulił mówiąc, że na pewno sobie dam rade. Potem to samo zrobił Liam.
      - Pamiętaj, ze jakby coś się działo to dzwoń, mów, zawsze będę - powiedział Zayn i uścisnął mnie. Został jeszcze Harry, który patrzył na to wszystko z nieukrywanym zakłopotaniem. Kątem oka dostrzegłam, że Zayn popycha go w moją stronę.
      - No to y..trzymaj się i e..na pewno będzie dobrze - wydukał po czym wyciągnął w moją stronę rękę. Jednak szybko spowrotem schował ją do kieszonki , poszedł do mnie i przytulił mnnie, co wydało mi się niezmiernie dziwne, zważywszy na jego ostanie zachowanie.
      - Trzymajcie się! - krzyknął Liam gdy odchodziliśmy do bramki prowadzącej na odprawę.


Siedzieliśmy w taksówce będąc w drodze do szpitala. Za oknem świeciło słońce, była piękna pogoda. Lou cały czas mnie zagadywał starając się skierować moje myśli na inny tor. Chyba widział jak bardzo się denerwuje. Kurde, nie pomyślałam o tym, gdzie będzie mieszkał . Przecież nie zaproszę go do swojego domu...nie jego.
      - Lou...? - chłopak odwrócił wzrok w moją stronę - gdzie ty właściwie się zatrzymasz?
      - Tak sobie pomyślałem, że w hotelu, z resztą razem z tobą. Paul zarezerwował nam pokoje obok szpitala, gdzie jest Willy. Ale jak chcesz to oczywiście możesz mieszkać w domu!
       - Dzięki.., chyba wybiorę ten hotel. Na prawdę nie wiem jak ja wam się odwdzięcze za to wszystko - westchnęłam. Nie miałam ochoty wracać do domu, cały czas bałam sie ze spotkam tam jego. Dalej nie mogłam pojąć dlaczego oni tyle dla mnie robią, dlaczego Lou zdecydował się ze mną pojechać, dlaczego wszyscy tak się mną przejmują chociaż znaliśmy się tak krótko.Już dawno przestałam wierzyć w ludzką bezinteresowność. Z tego całego zamieszania i strachu nie miałam czasu nawet zadzwonić do Lily i poinformować ją, że przyjeżdżam. Po chwili byliśmy już na miejscu. Louis zdecydował, że pojedzie,a raczej pójdzie do hotelu odstawić nasze torby, a później dołączy do mnie.
Zdenerwowana przekroczyłam próg szpitala, który tak dobrze już znałam. Powitał mnie znajomy zapach, którego szczerze nie nawidziłam. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
      - Dzień dobry. Chciałam wiedzieć, gdzie leży Willy Winslet - powiedziałam szybko do recepcjonistki.
      - Onkologia dziecięca, sala numer 17 . Do góry i..
      - Wiem, dziękuje - odparłam i ruszyłam we wskazane miejsce. Cała się trzęsłam. Po chwili zobaczyłam mamę siedzącą na jednym z krzeseł w poczekalni, chowającą głowę w rękach.
      - Mamo...- wyszeptałam na co ona automatycznie poderwała się z miejsca i wtuliła się we mnie mocząc mi łzami koszulkę - Abby jak dobrze że jesteś.
Wyswobodziłam się z jej uścisku, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy Willym, jednak najpierw musiałam dowiedzieć sie w jakim jest stanie. Usiadłam na krześle obok mamy, trzymając ją za rękę.
      - I jak z nim?
      - Białych krwinek jest tak dużo, jak wtedy, gdy ledwo utrzymaliśmy go przy życiu - wytarła spływającą łzę -  jest nieprzytomny  podają mu rożne leki, nie mam siły nawet rozmawiać z lekarzami...mówią, że jedynym wyjściem prawdopodobne będzie przeszczep szpiku.
Zamarłam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nie spodziewałam się tego, na prawdę się nie spodziewałam. Dlaczego akurat on? Co on takiego zrobił? Czułam jak powoli pierwsze łzy spadają na moje policzki. Mama postanowiła iść do Williego. Chciałam tylko żeby on wyzdrowiał, wolałabym oszczędzić mu tego wszystkiego, wolałabym, żeby to mnie spotkało, nie mojego małego braciszka. Czułam złość, na tych wszystkich lekarzy którzy doprowadzili go do takiego stanu. Ale to przecież nie była ich wina. Przez kogo Willy teraz leży nieprzytomny?! Nagle poczułam czyjąś rękę obejmującą mnie, bez zastanowienia wtuliłam się jak się domyślałam w klatkę piersiową Lou i rozpłakałam się na dobre. Nie musiał nic mówić, nawet nie oczekiwałam tego od niego. Po prostu przytulił mnie i zaczął delikatnie głaskać mnie po plecach. Nie mogłam uwierzyć w to, ze Willy teraz walczy o życie, czekając na dawcę. Dlaczego, dlaczego to nie moge być ja?! Zaczęłam się trząść.
     - Abby popatrz na mnie - powoli podniosłam głowę - musisz być teraz silna, musisz być wsparciem dla mamy.
      - Ale Lou... on pewnie bedzie potrzebował szpiku. - powiedziałam połykając słone łzy.
      - Znajdziemy kogoś, przeszukamy cały świat, uratujemy go, zobaczysz! - przekonywał mnie cały czas obejmując mnie jedną ręką. Po chwili z sali Williego wyszła mama. Lou wstał .
      - Jestem Louis Tomlinson , znajomy Abby - wyciągnął w jej stronę rękę.
      - Monica - delikatnie uścisnęła jego rękę po czym zajęła miejsce obok mnie. Zdecydowałam, że pójdę do brata. Delikatnie otworzyłam drzwi prowadzące do jego sali i powędrowałam do łóżka, gdzie leżał. Podłączony był do najróżniejszych urządzeń. Podeszłam do niego chwytając go za rękę. Była taka krucha i lekka. Miał zamknięte oczy, a jego brązowe włosy opadały mu na czoło. Zaczęłam płakać. Jeszcze tydzień temu biegał po plaży, i kąpał się w morzu. Jeszcze tydzień temu powiedziałby mi, że mnie kocha i jestem najlepszą siostrą na świecie, kradnąc przy okazji ostatnie ciastko leżące na stole. Jeszcze tydzień temu śmiałby się ze mnie komentując moje zmagania w jego ulubionej grze. A teraz leży tutaj, podłączony do maszyn, które utrzymują go przy życiu. To wstrętne choróbsko znowu go zaatakowało, znowu cierpiał.
      - Willy obudź się - wyszlochałam. Wiedziałam, że mnie nie słyszy, ale tak bardzo chciałam znowu usłyszeć jego śmiech, jego glos. Położyłam głowę na szpitalnym łóżku, mocząc łzami prześcieradło. Nie wiem, ile tak siedziałam i ile wypłakałam łez. Czekałam aż się obudzi, wiedziałam, że w końcu leki zaczną działać, i że otworzy swoje niebieskie oczy. Chciałabym być przy nim przez cały czas, jednak Louis miał inny zamiar.
      - Abby - usłyszałam głos chłopaka, na co podniosłam się i odwróciłam głowę, żeby móc go widzieć - chodź, nie będziesz tutaj cały czas. Siedzisz tu od trzech godzin. Jakby się obudził to twoja mama cie poinformuje, chodź - zachęcał mnie. Nie miałam najmniejszego zamiaru oddalić się od łóżka Williego choćby o milimetr. Jednak byłam bez jedzenia od godziny siódmej rano, a powoli dochodziła siedemnasta. To też dało mi się we znaki.
       - Abby prosze, musisz coś zjeść, zadzwonimy do chłopaków... - gdy usłyszałam burczenie w brzuchu, wiedziałam, że muszę go posłuchać. Gdy tylko wstałam, moje miejsce natychmiast zajęła mama, chwytając brata za rękę. Ruszyłam za Lou do szpitalnego bufetu. On chyba nie zdawał sobie sprawy, jak ważna jest dla mnie obecność drugiego człowieka.Gdy dotarliśmy do bufetu i zajęliśmy miejsce, Louis wyciągnął z mojej torby laptopa, włączył Skypa i próbował się połączyć z chłopakami. Ja tym czasem zamówiłam dwie kawy i dwa małe ciasteczka - dla mnie i dla niego. Czułam, że i tak nic więcej nie przełknę  Po chwili na ekranie laptopa zobaczyłam Zayna, Nialla i Liama. Harrego nie było. Dowiedziałam się, że właśnie siedzą w garderobie przygotowując się do sesji. Zayn martwił się, bo ciągle pytał, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebujemy czegoś. Niall pytał, czy w Hiszpanii jest inne jedzenie niż w Londynie, a Liam cały czas zapewniał  ze wszystko się ułoży   Nie mogłam im odpowiedzieć na pytanie kiedy wrócę, bo na prawdę tego nie wiedziałam. Przekonywałam ich, że poradzę sobie sama, że jeśli trzeba Louis może mnie zostawić i wrócić, chociaż to nie była prawda. Nie poradziłabym sobie sama. Po chwili poczułam, że moja komórka wibruje.Natychmiast moje serce zamarło. Wiedziałam, że to była mama. Kto inny by do mnie dzwonił? Pośpiesznie odebrałam.
      - Mamo? - nie myliłam się to była ona - dobrze, zaraz będę.
Zerwałam się z miejsca, całkowicie zapominając o Lou. Lekarz prowadzący stwierdził, ze musi porozmawiać z rodziną. Wbiegłam do gabinetu zupełnie nie panując na emocjami. Tysiące myśli krążyło po mojej głowie. Może jest lepiej? Może sie obudził? Może leki zaczynają działać?

***
Dziękuje za tak dużą liczbe wyświetleń i komentarze.
Jesteście cudowne ;*
Obiecuje, ze odwiedze wasze blogi jak tylko zajdę
odrobine więcej czasu!
Rozdział jest odrobinę dłuższy niż poprzednie.